Twierdza w Giovinazzo

Apulia część 3 – od Gallipoli do Bari

Ostatnim etapem naszej wycieczki był przejazd z Gallipoli na północ, do Giovinazzo, w sumie 210 km, oraz zwiedzanie Bari.

Lecce

Pierwszym przystankiem w drodze do Giovinazzo było Lecce, jedno z głównych miast Apulii, z powodu bogactwa barokowej architektury nazywane Florencją południa. Tym razem nie szukałam specjalnie darmowego parkingu, bo i wolne płatne miejsce trudno było znaleźć. W końcu stanęłyśmy pod murami miejskimi (1 Euro za godzinę). 

Stare Miasto Lecce jest duże i na spacer po nim trzeba poświęcić kilka godzin. Do miasta weszłyśmy przez XVIII-wieczną bramę Porta Rudiae. Zbudowana w miejsce zawalonej bramy średniowiecznej, w tamtym czasie nie musiała już spełniać funkcji obronnej, stąd jej wyraźnie barokowy charakter, z kolumnami i posągami. 

Przeszłyśmy główną ulicą, mijając kolejne monumentalne kościoły, i skręciłyśmy na jakby ukryty Piazza Duomo, wielki plac, na którym stoi katedra z imponującą dzwonnicą i pałac biskupi. Od 2019 r. wejście do katedry i kilku innych kościołów w Lecce jest płatne, bilet do wszystkich kosztuje 9 Euro. Katedra, zbudowana już na początku XII wieku, pięć wieków później została przebudowana w stylu barokowym. Co charakterystyczne, posiada dwie zdobione fasady. Obok stoją barokowe gmachy pałacu biskupiego i seminarium. Jak większość budowli w mieście, tak i te mają charakterystyczny żółty kolor miejscowego piaskowca.

Później skierowałyśmy się na główny plac Starego Miasta, Piazza Sant’Oronzo. Na środku placu stoi rzymska kolumna sprowadzona z Brindisi, gdzie stała obok bliźniaczej kolumny. Obie wyznaczały koniec prowadzącej z Rzymu Via Appia. Na jej szczycie stoi posąg św. Oronzo, biskupa męczennika. Jednak teraz postument był zasłonięty z powodu remontu, a posąg zdjęty i ustawiony za szybą na parterze pobliskiego budynku Palazzo Carafa, będącego siedzibą administracji miejskiej.

Mijając kolejne kościoły, doszłyśmy do bazyliki Santa Croce. Niestety również była remontowana, dlatego nie udało nam się zobaczyć jej podobno wyszukanej fasady. Później zerknęłyśmy na XVI-wieczny zamek Karola V i wróciłyśmy na plac Sant’Oronzo, żeby obejrzeć dobrze zachowany rzymski amfiteatr z I-II w., zbudowany dla ponad 20 tysięcy widzów, Został zasypany w wyniku trzęsień ziemi i odkryty dopiero na początku XX wieku. Widoczna część to prawdopodobnie tylko 1/3 obiektu, reszta nadal znajduje się pod placem i stojącymi wokół niego budynkami.

Klucząc staromiejskimi uliczkami, doszłyśmy do XVI-wiecznej bramy Porta Napoli, czyli łuku triumfalnego wzniesionego na cześć Karola V, jako dowód wdzięczności za roboty fortyfikacyjne w celu obrony miasta. Stojący naprzeciwko obelisk, na pierwszy rzut oka przypominający egipski, został zbudowany w XIX w., na cześć wizyty Ferdynanda I Burbona.

Brindisi

Z Lecce pojechałyśmy do Brindisi, miasta portowego i ośrodka przemysłowego. Zostawiłyśmy samochód na wielkim bezpłatnym parkingu w pobliżu portu i przeszłyśmy do centrum miasta przez XV-wieczną bramę Porta Lecce. Centrum miasta łączy historyczne budowle i nowoczesne handlowe ulice, wzdłuż których rosną palmy. Zobaczyłyśmy katedrę romańską z XI w. i rzymską kolumnę znaczącą koniec Via Appia, której bliźniaczka stoi w Lecce. Kolumna usytuowana jest na szczycie wysokich schodów prowadzących do zatoki z elegancką przystanią jachtową i promenadą. Wzdłuż promenady znajdują  się liczne bary i restauracje. Po drugiej stronie zatoki stoi wielki pomnik ku czci włoskich marynarzy.

Brindisi było jednym z niewielu miejsc, w których widziałyśmy restauracje otwarte w czasie sjesty, pewnie z powodu przybywających do portu turystów. Centrum robiło wrażenie drogiego kurortu, w przeciwieństwie do innych nadmorskich miejscowości, które odwiedziłyśmy.

Monopoli

Następny przystanek zrobiłyśmy w Monopoli. To nadmorskie miasto, którego starówka otoczona jest murami obronnymi. Po zaparkowaniu w pobliżu centrum, doszłyśmy do ulicy oddzielonej od murów szeroką wyschniętą fosą. Wśród gęstej zabudowy, uwagę przyciąga strzelista wieża katedry.

Dalej dotarłyśmy do bramy, a po chwili do promenady, biegnącej na umocnieniach wzdłuż morza. Poniżej, pod murami miasta jest kilka małych skalistych plaż. Dostępu do miasta od strony morza strzeże zamek Karola V z XVI w., dalej znajduje się port rybacki i przystanie dla łodzi.

W orientacji na starówce pomagają strzałki na ścianach, wskazujące główne atrakcje. Spacerując po labiryncie białych, wąskich uliczek, kilkakrotnie spotykałyśmy tę samą prywatną wycieczkę z przewodnikiem, dzięki której zauważyłyśmy bramę z freskami na ścianach, prowadzącą do zatoczki portowej.

W końcu trafiłyśmy na plac katedralny, zbudowany w XVIII w. Na placu, obok katedry, stoi pałac biskupi z balkonem i galerią oraz zdobiona ściana, której funkcją była ochrona przed wiatrem. Budowę romańskiej katedry rozpoczęto w XII w., ale ukończono dopiero 300 lat później, kiedy została konsekrowana. W XVIII w. przebudowano ją w stylu barokowym. Wnętrze jest nietuzinkowe, z kolumnami pokrytymi marmurem i bogato zdobionymi kaplicami. Główny ołtarz można podziwiać z góry, prowadzą do niego schody, na które można bez przeszkód i za darmo wejść. Takie atrakcje w kościołach stanowią rzadkość.

Wyjeżdżając z miasta, zrobiłyśmy zakupy w supermarkecie Famila. Sfilmowałam tam ciekawostkę, podnośnik do wózków na zakupy. Takie same widziałyśmy też w sklepie tej sieci w Gallipoli.

Giovinazzo

Z Monopoli pojechałyśmy do Giovinazzo, gdzie miałyśmy zarezerwowany apartament na dwie ostatnie noce. Prowadząca na północ autostrada jest bezpłatna, ale wąska i zatłoczona. Wjazdy na nią są krótkie i przez to trzeba uważać na pojazdy wjeżdżające na prawy pas z małą prędkością. Wokół Bari obowiązują ograniczenia prędkości, do których nikt się nie stosuje. 

W Giovinazzo mieszkałyśmy w wielkim apartamencie przy jednej z głównych ulic, kilka minut pieszo od starego miasta. Było to typowe włoskie mieszkanie na parterze kamienicy. Przez przeszklone drzwi, które można było zabezpieczyć okiennicą, wchodziło się z ulicy prosto do salonu. Mieszkańcy lokalu obok wystawiali na chodnik suszarki z praniem i przesiadywali przed budynkiem. Po przyjeździe, poszłyśmy coś zjeść i znalazłyśmy przyjemną restaurację Osteria di Mare przy centralnym placu miasta. Mieli przystępne ceny, krótkie menu, a ich coperto było bogatsze niż zwykle. 

Bari

Ostatni dzień przeznaczyłyśmy na zwiedzanie Bari. Planując wycieczkę, szukałam noclegów w samym mieście, ale były znacznie droższe niż w okolicznych miejscowościach. Znalazłam ogromny parking na Corso Vittorio Veneto, w cenie 1 Euro za cały dzień. Za 0,30 Euro można przejechać autobusem do centrum miasta, ale nie korzystałyśmy, bo spacer zajął 15 minut.

Bari jest stolicą Apulii, ważnym portem i centrum biznesowym. Przypływają tu statki wycieczkowe, kursują promy do Grecji, Chorwacji i na Bałkany. Stare centrum miasta mieści się na półwyspie. Pierwszą budowlą, na którą trafiłyśmy idąc do centrum, był ogromny zamek Svevo. Budowla pochodzi z czasów normandzkich, w XII w. została odnowiona przez Fryderyka II, a w XVI w. rozbudowana przez Izabelę Aragońską. Wysokie mury obronne otacza fosa, przez którą przerzucony jest zwodzony most. 

Na starówce Bari spotykałyśmy grupy turystów z przewodnikami, prawdopodobnie ze statków wycieczkowych. Odwiedziłyśmy XII-wieczną katedrę z jedną wieżą (druga runęła w czasie trzęsienia ziemi w XVII w.), w krypcie której leżą szczątki dawnego patrona miasta, San Sabino. We wnętrzu katedry stoją XI-wieczne kolumny z Konstantynopola.

Bazylika św. Mikołaja

Później przeszłyśmy do głównej atrakcji turystycznej miasta, bazyliki św. Mikołaja. To jeden z pierwszych wielkich kościołów w Apulii, ufundowany w XI w., wzór dla później budowanych świątyń. Za ołtarzem głównym znajduje się grobowiec Bony Sforza, żony króla Zygmunta I, która pochodziła z Bari i spędziła tu ostatnie lata życia. Akurat trafiłyśmy na ślub i musiałyśmy trochę odczekać, zanim udało nam się podejść do ołtarza. Sarkofag z czarnego marmuru zdobią postacie Bony, św. Mikołaja i św. Stanisława. Stoi tam też najcenniejszy zabytek, tron biskupi z XI w.

W krypcie bazyliki złożono szczątki św. Mikołaja, patrona miasta. Ponieważ jest on również patronem Rosji, bazylika jest od wieków celem pielgrzymek z tego kraju. Szczątki świętego zostały podobno wykradzione z tureckiej Myry (o której można poczytać tutaj) przez żeglarzy z Bari. Znajdująca się w krypcie bizantyjska ikona św. Mikołaja, została podarowana przez króla Serbii w XIV w. Katedra stoi prawie nad samym brzegiem morza, od którego oddzielają ją mury miejskie i biegnąca wzdłuż wybrzeża aleja spacerowa.

Wąskimi uliczkami przeszłyśmy na Piazza Mercantile, jeden z głównych placów miasta, z XVI-wiecznymi pałacami i wieżą zegarową.

Bitonto

Przed powrotem do Giovinazzo postanowiłyśmy pojechać do Bitonto, które ominęłyśmy podczas jazdy z półwyspu Gargano na południe.

Położone wśród gajów oliwnych miasteczko ma niewielką starówkę, otoczoną wysokimi murami. Wewnątrz, dość zaniedbane uliczki prowadzą do katedry, zbudowanej pod koniec XII wieku. Wspaniała, bogato zdobiona świątynia stanowi przykład lokalnej odmiany stylu romańskiego. Z powodu sjesty budynek był oczywiście zamknięty, a cała starówka opustoszała. Mijając kilka kościołów i pałaców, doszłyśmy do dużego placu, na którego końcu stoi Brama Morska, nazywana tak, ponieważ pokazuje drogę do morza. Obok bramy znajduje się okrągła, 24-metrowa wieża obronna otoczona fosą.

Giovinazzo

Wróciłyśmy do Giovinazzo i poszłyśmy na starówkę. Miasteczko nie było opisane w żadnym z przewodników, z których korzystałyśmy, przygotowując się do wycieczki. A okazało się jednym z najładniejszych miejsc, jakie odwiedziłyśmy. Podobnie jak w Monopoli, wzdłuż morza do centrum prowadzi promenada, a poniżej są skaliste miejskie plaże. Dalej można wyjść na falochron, z którego roztacza się widok na białe budynki starego miasta i mały port. Wśród nich wyróżnia się czerwony dach katedry z XIII w. Wnętrze świątyni zostało w XVIII w. przebudowane w stylu barokowym. Ze starówki można podziwiać zachód słońca nad Adriatykiem.

Tego wieczora kupiłyśmy pizzę na wynos z małej pizzerii zlokalizowanej naprzeciwko mieszkania, poleconej przez właściciela. Ceny w lokalu nie dla turystów oscylowały w granicach 5-9 Euro.

Powrót na lotnisko

Po śniadaniu zamknęłyśmy mieszkanie i pojechałyśmy na lotnisko. Zatankowałam jeszcze w Giovinazzo, żeby nie szukać stacji po drodze. Ale okazało się, że przed samym lotniskiem jest stacja, a ceny na niej są takie, jak w mieście.

Na stacjach benzynowych, z których korzystałam, obowiązywała samoobsługa i system prepaid. Przed tankowaniem system blokował około 100 Euro na karcie płatniczej, a zwrot różnicy następował po kilku godzinach. Widziałam też stacje z dwiema różnymi cenami paliwa – wyższa (o ok. 15 eurocentów) obowiązywała, gdy paliwo nalewał pracownik stacji.

Zwrot samochodu był najbardziej restrykcyjny, z jakim się dotychczas spotkałam. Do tej pory zawsze wystarczyło oddanie kluczyków, obejrzenie samochodu przez obsługę i sprawdzenie poziomu paliwa na wyświetlaczu. W Bari poproszono mnie o zwrot dokumentów najmu i o pokazanie paragonu ze stacji paliw. Paragonu nie miałam, ale ponieważ płaciłam kartą Revolut, pokazałam transakcję w aplikacji. Pani z obsługi szukała jeszcze adresu stacji, żeby upewnić się, że tankowałam dostatecznie blisko lotniska. Oczywiście samochód został też dokładnie obejrzany.

Podsumowanie

Apulia, kraina wspaniałych kościołów, majestatycznych zamków i białych miasteczek, nie jest tak oczywistym celem podróży jak na przykład Toskania. Nie jest też tak zatłoczona jak inne rejony Włoch, a oferuje wiele i na pewno warto ją odwiedzić.

Alberobello-trulli

Apulia część 2 – od jaskiń Castellana do Gallipoli

Grotte di Castellana

Grotte di Castellana to jeden z najbardziej znanych systemów jaskiń krasowych we Włoszech. Ma ponad 3 km długości i średnio 70 m głębokości. Wewnątrz panuje temperatura od 16 °C do 18 °C i wilgotność około 90%. Jaskinie zwiedza się w grupach z przewodnikiem. Wycieczka trwa 2 godziny i kosztuje 16 Euro. Przez cały rok odbywają się wycieczki w języku włoskim, a od kwietnia do listopada o godz. 11:00 i 16:00 także w językach angielskim, niemieckim i francuskim. Można też wybrać krótszą trasę (1 km), którą pokonuje się w ciągu 50 minut. Cena: 12 Euro.

Z miejsca noclegu miałyśmy tylko kilka minut jazdy do jaskiń. Parking jest płatny, a dookoła obowiązują zakazy zatrzymywania, ale nam udało się zaparkować za darmo w pobliżu wjazdu na parking, gdzie nie było zakazu. Na ulicy wiodącej do  jaskiń jest kilka sklepów z pamiątkami. Po zwiedzaniu skusiłyśmy się na drewniane wałki do krojenia makaronu, których nie widziałyśmy nigdzie indziej. 

Od właściciela gospodarstwa agroturystycznego dostałyśmy kupony zniżkowe, dlatego za bilety zapłaciłyśmy po 13 Euro. Na placyku przed wejściem do jaskiń panował duży hałas, z powodu tłumu turystów i dwóch fałszujących śpiewaków. Było gorąco, na szczęście zamontowane daszki dawały trochę cienia.

Zwiedzanie zaczyna się od La Grave, ogromnej komnaty, mierzącej około 100 m długości, 50 m szerokości i 60 m głębokości. W jej sklepieniu znajduje się duży otwór, przez który wpada światło i woda. Jest to jedyne miejsce, w którym można robić zdjęcia.

Później przechodzi się przez kolejne jaskinie, a przewodnik wskazuje i opowiada o różnych formach skalnych. Ostatnią, wyjątkową jaskinią jest La Grotta Bianca, pełna białych nacieków w formie stalaktytów, stalagmitów i zasłon, zbudowanych z kryształów kalcytu.

Z białej jaskini wraca się tą samą drogą do pierwszej groty, gdzie znowu jest chwila czasu na zdjęcia. Grotte do Castellana są piękne i na pewno warte odwiedzenia.

Alberobello

Następnym miejscem, które odwiedziłyśmy, było położone 16 km dalej Alberobello. To niezwykłe miasteczko, którego centrum zbudowane prawie w całości w stylu unikalnym dla tego regionu Apulii, nazywanym trulli. To rustykalne, okrągłe domy, zwieńczone stożkowatymi dachami w kształcie tipi, wewnątrz sklepione kopulasto, zbudowane z wapieni ułożonych bez zaprawy. Ich ściany są zazwyczaj białe, a dachówki w kolorze naturalnym, czasem z namalowanymi symbolami religijnymi bądź ludowymi. Wewnątrz, trulli składają się z wnęk o nieregularnych kształtach, z paleniskiem zapewniającym ciepło zimą, podczas gdy kamienne ściany dają chłód latem. Pojedyncze, często zupełnie szare kamienne trulli, można spotkać w całej okolicy, pełnej gajów oliwnych i migdałowych. Ale w samym Alberobello jest ich ponad tysiąc, przez co miasteczko zostało wpisane na listę UNESCO. Nie wiadomo, jak powstały te budynki, ale ich nazwa oznacza starożytne okrągłe groby, występujące w różnych częściach Włoch. Najstarsze pochodzą z XII w.

Parkowanie na głównych ulicach Alberobello jest płatne przez 7 dni w tygodniu, niedaleko centrum są też duże, płatne parkingi. Mimo to, udało nam się znaleźć uliczkę z parkingiem darmowym podczas sjesty i w weekendy. 

Skupisko przylegających do siebie setek trullowych domków robi niesamowite wrażenie. Trzeba pospacerować białymi uliczkami i pozaglądać do sklepików z pamiątkami. Szkoda tylko, że górująca nad domkami trullowa katedra była zamknięta z powodu remontu, a zasłona dachu szpeciła panoramę miasteczka.

Locorotondo

Z Alberobello pojechałyśmy do mniej odwiedzanych przez turystów miejscowości. Pierwszą z nich było, leżące zaledwie 9 km dalej, Locorotondo. Ma opinię jednego z najpiękniejszych miast we Włoszech i rzeczywiście warto je odwiedzić. Pobudowane na wzgórzu białe domy, schludne i uporządkowane uliczki, ozdobione donicami z kwiatami, kute balkony, a to wszystko bez ruchu samochodowego i tłumu turystów. Fajnie jest zapuścić się bez mapy w labirynt uliczek, i szukając wyjścia, odkrywać coraz to nowe zakamarki. Ze wzgórza roztacza się wspaniały widok na winnice i rozsiane w dole trulli. 

Martina Franca

Drugie miasteczko, Martina Franca, było już bardziej zatłoczone, ale przez mieszkańców. Na placach i ulicach pięknej barokowej starówki odbywały się pokazy sztuk walki, gimnastyki artystycznej, zajęcia fitness i parada cheerliderek. Do najstarszej części miasta wiodą cztery bramy, oddzielające je od nowocześniejszej, XIX-wiecznej zabudowy. Wąskie uliczki prowadzą na place, przy których stoją bogato zdobione pałace i kościoły.

Było już późne popołudnie, zrezygnowałyśmy więc z odwiedzenia Taranto, i pojechałyśmy prosto do Gallipoli, gdzie miałyśmy zarezerwowany kolejny nocleg. Trafiłyśmy do bardzo przyjemnego domu na obrzeżach miasta, z przemiłą właścicielką, świetnymi śniadaniami, do tego w bardzo niskiej cenie. B&B Fellini było najlepszym miejscem, w jakim spałyśmy podczas tej podróży do Włoch. Kolację zjadłyśmy w pobliskiej wielkiej pizzerii, dość drogiej, ale bardzo popularnej wśród mieszkańców.

Gallipoli

Następnego dnia postanowiłyśmy odpocząć. Rano wybrałyśmy się do Gallipoli. Trudno tam było znaleźć darmowe miejsce do parkowania. W końcu zostawiłyśmy samochód na płatnym parkingu w porcie. Minęłyśmy grecko-rzymską fontannę, uważaną za najstarszą w mieście, i rybaków naprawiających sieci. Gallipoli było portem handlowym z powiązaniami z Orientem, a obecnie jest głównie portem rybackim. Pod mostem, łączącym nową część miasta z historycznym centrum znajdującym się na wyspie, codziennie odbywa się targ rybny. Starówka otoczona jest murami, a przy moście stoi przysadzisty zamek, który można zwiedzać (7 Euro). Na tej małej wyspie znajduje się ponad dziesięć kościołów, z których najbardziej imponującym jest barokowa bazylika Sant’Agata. Byłyśmy tam przed południem, więc trafiłyśmy na otwarte sklepiki, głównie z pamiątkami i obuwiem.

Punta Prosciutto

Po krótkim spacerze wróciłyśmy do samochodu i pojechałyśmy na północ, w poszukiwaniu podobno najpiękniejszej plaży w okolicy, Punta Prosciutto. Miałyśmy trochę problemów z jej znalezieniem, bo gps jej nie pokazywał. W końcu się udało, trafiło się nawet miejsce do zaparkowania w miarę blisko. Plaża jest częściowo prywatna, ale część publiczna też jest duża, czysta i z dobrym dostępem do wody. W 2017 roku The Telegraph umieścił ją wśród 29 najpiękniejszych plaż świata. Czy słusznie? Trudno powiedzieć. Woda jest przejrzysta, dno piaszczyste, przyjemnie się brodzi. Właśnie, brodzi, bo jest bardzo płytko, woda sięga do kolan, może do połowy uda. Pływać się nie da, chyba że ktoś się zapuści bardzo daleko od brzegu. Pierwsze kilkadziesiąt metrów jest płaskie.

Porto Cesareo

Posiedziałyśmy na plaży z godzinę, później ruszyłyśmy w poszukiwaniu czegoś do jedzenia do Porto Cesareo. Ten popularny nadmorski kurort, a w starożytności ważny port ma bardzo ładną marinę i promenadę nadmorską z restauracjami i kawiarniami. Mimo, że Google mówił co innego, wszystkie jadłodajnie były zamknięte.  

Wieże obserwacyjne Salento

Jadąc wzdłuż wybrzeża, widziałyśmy kilka wież obserwacyjnych, będących częścią systemu obronnego półwyspu Salento. Większość z nich zbudowano w XV i XVI wieku w celu ochrony przed najazdami Saracenów i Turków. Były budowane w takich odległościach, że mogły strzec jedna drugiej i komunikować się za pomocą dymu, ognia i dzwonów.

Wieczór w Gallipoli

Wróciłyśmy więc do Gallipoli i jeszcze raz pojechałyśmy na starówkę. Tym razem znalazłyśmy bezpłatne miejsce postojowe w porcie, kierując się włoską zasadą, że jeśli gdzieś nie ma zakazu, to można tam parkować. Dotarłyśmy przed zachodem słońca, który obejrzałyśmy z murów starego miasta. Później zjadłyśmy mix ryb i owoców morza w małym bistro w jakiejś wąskiej uliczce. Obiad podany na jednorazowym talerzu z plastikowymi sztućcami był tani i smaczny. Obeszłyśmy centrum jeszcze raz po ciemku. Było znacznie żywsze, a wszystkie sklepy otwarte.

Widok z trasy na półwysep Gargano

Apulia część 1 – od półwyspu Gargano do jaskiń Castellana

We Włoszech byłam wielokrotnie. Na północy, w Toskanii, w Rzymie i na Sycylii. Tym razem, ze względu na tanie bilety z Krakowa do Bari, zdecydowałam się polecieć z mamą na objazd Apulii.

Apulia to obcas i ostroga włoskiego buta. Z wyjątkiem wyżynno-górzystego Półwyspu Gargano na północy, jest terenem równinnym, z najdłuższą linią wybrzeża we Włoszech, liczącą prawie 800 km. Mimo bliskości wody, panuje tu klimat półpustynny. Jest największym w kraju regionem produkcji oliwy. Uprawia się tu również winorośle i pszenicę, a także warzywa i owoce. Region słynie z win Neogroamaro i Primitivo.

W trakcie tygodniowej wycieczki postanowiłyśmy najpierw pojechać na północ, na półwysep Gargano, później na południe, do Gallipoli, a na koniec odwiedzić Bari.

Z lotniska JPII na lotnisko Karola Wojtyły

Z Polski do Bari latają tani przewoźnicy: Ryanair i Wizzair z Krakowa, w sezonie letnim Wizzair z Katowic, Warszawy i Wrocławia. Wybrałyśmy Ryanaira, z powodu bardziej nam odpowiadających godzin lotów. Port lotniczy im. Karola Wojtyły w Bari leży 8 kilometrów na północ od miasta, do którego można dojechać koleją lub autobusem. Ma jedną drogę startową i w 2017 r. obsłużył prawie 4,7 mln pasażerów. W terminalu jest tylko kilka sklepów wolnocłowych, barów i jedna restauracja.  Nie ma kraników z wodą, a półlitrowa butelka kosztuje od 1,5 Euro.

Samochód

Lot odbył się zgodnie z rozkładem, szybko odebrałyśmy bagaż i poszłyśmy po samochód. Zarezerwowałam go z firmy Dollar za pośrednictwem Autoeurope, który oferował najniższe stawki z pełnym ubezpieczeniem. Chwilę nam zajęło znalezienie wypożyczalni. Obsługą Dollara zajmuje się Hertz, o czym informuje tylko mała tabliczka przed ich stanowiskiem, więc musiałyśmy skorzystać z pomocy informacji lotniskowej.

Zamiast zamówionej Lancii Ypsilon dostałyśmy Dacię Sandero. Auto było nowe, miało tylko niecałe 2000 km przebiegu. Nie chcę urazić ewentualnych miłośników Dacii, ale musiano by mi dopłacić, żebym tym czymś jeździła na co dzień, bo prowadziło się jak traktor. Chociaż trzeba przyznać, że dawało radę podjechać po serpentynach pod górę i było ekonomiczne, paliło 6 l na 100 km.

Pierwszego dnia miałyśmy przejechać z Bari przez nadmorskie miasteczka: Trani, Barlettę, Zaponettę, Siponto i Manfredonię, do Monte Sant’Angelo i do hotelu pod San Marco in Lamis, w sumie 160 km.

Jazda po Apulii

Drogi Apulii są w złym stanie. Poza autostradą nawierzchnie pełne są dziur, przez co obowiązują ograniczenia prędkości. Autostrada w pobliżu Bari jest dość wąska i zatłoczona, a wjazdy na nią bardzo krótkie. O włoskich kierowcach można by napisać książkę. Ograniczenia prędkości i zakazy wyprzedzania ich nie dotyczą. O kierunkowskazach nie słyszeli. W miastach parkują gdzie popadnie, strach się przeciskać zapchanymi wąskimi uliczkami. Wielokrotnie przejeżdżałam na centymetry od stojących po obu stronach ulicy samochodów. Większym autem bym się tam nie zapuściła.

Zauważyłam, że w centrum miast parkowanie najczęściej jest płatne. Za darmo można parkować w weekendy i w czasie sjesty. Tylko w najbardziej popularnych miejscowościach płaci się przez cały tydzień od wczesnego rana do wieczora. Jednak prawie zawsze znajdowałyśmy jakieś miejsce, plac albo boczną uliczkę, gdzie można było zostawić samochód za darmo.

Trani

Pierwszy przystanek zrobiłyśmy w Trani. Wczesnym popołudniem miasteczko było wymarłe. W Trani trzeba obejrzeć katedrę św. Mikołaja Pielgrzyma, chyba najbardziej imponującą ze wszystkich kościołów, jakie widziałyśmy w Apulii. Niestety była zamknięta, pozostało nam oglądanie jej z zewnątrz. Z placu przed katedrą widać też zamek z początku XIII w., zbudowany, jak większość zamków w tej części Włoch, przez Fryderyka Ii. Budynek jest bardzo prosty i surowy, jak wszystkie tego typu budowle na tym terenie.

Barletta

W leżącej 13 km dalej Barletcie, poszukałyśmy 5-metrowego posągu Kolosa, symbolu miasta. Ta rzeźba z brązu, datowana na IV-VI wiek, przedstawia jednego ze wschodniorzymskich cesarzy. Została zrabowana przez Wenecjan, prawdopodobnie z Konstantynopola. Stoi kilkaset metrów od niewielkiej starówki, przez którą trzeba przejść, żeby zobaczyć romańsko-gotycką katedrę i ogromny zamek. 

Zaponetta

W Zaponetcie zatrzymałyśmy się przy plaży. Miała być czarna, więc spodziewałam się czegoś podobnego do plaży Reynisfjara na Islandii. Ale tu piasek był po prostu ciemny, szaro-brązowy.

Siponto

Kolejnym punktem był park archeologiczny w Siponto. Niewiele ruin pozostało ze starożytnego miasta Sipontum, opuszczonego po trzęsieniach ziemi w XIII w. Największe wrażenie robi zrekonstruowana w 3D bazylika wczesnochrześcijańska, stojąca obok kamiennej bazyliki z XII w.

Manfredonia

Kilka kilometrów dalej znajduje się Manfredonia, miasto zbudowane kilkadziesiąt lat po wyludnieniu Sipontum. Jego atrakcją jest średniowieczny zamek. Mury są dostępne za darmo dla zwiedzających i roztacza się z nich widok na pobliski port. 

Monte Sant'Angelo

Następnie ruszyłyśmy w głąb półwyspu Gargano, krętą drogą pod górę do Monte Sant’Angelo. Droga, którą straszono w przewodnikach, faktycznie była pełna ostrych i dość stromych zakrętów, które jednak nasza mułowata Dacia pokonała bez problemów, a szosa była stosunkowo szeroka. W Monte Sant’Angelo miałyśmy sporo problemów ze zlokalizowaniem głównego zabytku, Sanktuarium Św. Michała Adchanioła. Gps pokazywał błędne trasy, próbował nas prowadzić przez miejsca zamknięte dla ruchu lub wąskie, strome uliczki, nie było też gdzie zaparkować, z wyjątkiem płatnych miejsc daleko od starówki. W końcu znalazłyśmy darmowy parking pod jakąś szkołą i, po dłuższej chwili szukania, trafiłyśmy do Sanktuarium. 

Najważniejsza część Sanktuarium, Niebiańska Bazylika, znajduje się głęboko pod ziemią. Prowadzi do niej 86 schodów. Wnętrze składa się z dwóch kontrastujących ze sobą części: groty, w której w V w. kilkukrotnie miał ukazać się Michał Archanioł oraz wybudowanej pod koniec XIII w. nawy. Mimo, że dotarłyśmy do bazyliki już po godzinach otwarcia, odźwierny cierpliwie poczekał, aż zwiedziłyśmy grotę.

Zrobiło się już późno, więc pojechałyśmy do hotelu koło San Marco in Lamis. Chociaż ostatni odcinek miał tylko nieco ponad 30 km, to droga się już dłużyła. Po drodze było jeszcze San Giovanni Rotondo, które z powodu późnej pory zostawiłyśmy na następny dzień.

Klasztor San Matteo

Plan na drugi dzień zakładał trasę przez San Severo na południe do Lucery i Troi, i powrót przez San Giovanni Rotondo, w sumie ok. 140 km. Jednak najpierw podjechałyśmy do imponującego klasztoru San Matteo, wzniesionego na zboczu góry, z którego rozpościera się widok na leżące poniżej San Marco in Lamis. 

San Severo

Z zalesionego, wyżynnego półwyspu Gargano zjechałyśmy na płaski, nizinny teren, porośnięty gajami oliwnymi. Puste, jak w większości miasteczek, uliczki San Severo, z barokowymi pałacami i kilkoma kościołami, zupełnie nie zapadły nam w pamięć, pomogło dopiero obejrzenie zdjęć.

Lucera

Lepiej zapamiętałyśmy Lucerę, gdzie w palącym południowym słońcu obeszłyśmy dookoła mury ogromnego XII-wiecznego zamku Fryderyka II. Później zatrzymałyśmy się na chwilę na starówce, a na koniec przejechałyśmy zobaczyć pozostałości rzymskiego amfiteatru, największego w tej części Włoch.

Troia

20 km dalej, na wzgórzu, leży Troia. Jest to niewielkie miasteczko z jedną, główną, wyłączoną z ruchu ulicą, przy której stoi kilka kościołów. Ogromne wrażenie robi XII-wieczna romańska katedra. Budynek był zamknięty, pozostało nam podziwianie go z zewnątrz.

San Giovanni Rotondo

Ominęłyśmy Foggię, która z powodu ogromnego ośrodka dla uchodźców zyskała opinię miasta niebezpiecznego, i pojechałyśmy do San Giovanni Rotondo, miejsca pochówku ojca Pio. Cel pielgrzymek z całego świata, skomercjalizowany jak inne tego typu sanktuaria, otoczony jest płatnymi parkingami i restauracjami dla turystów. Zaczęłyśmy od obejrzenia starej bazyliki, w której zaskoczył nas pusty grób świętego. Ani na miejscu, ani w internecie, nie znalazłyśmy żadnej informacji, gdzie obecnie znajduje się ciało. Może opiekunowie sanktuarium wychodzą z założenia, że jest to oczywiste. My, po zerknięciu na wytyczoną na zboczu góry drogę krzyżową, przeszłyśmy do nowej, ogromnej bazyliki. Okazało się, że w jej podziemiach jest grób ojca Pio. 

Każdego dnia w Apulii miałyśmy ten sam problem: posiłek. Tylko w najbardziej turystycznych miejscowościach, jak Brindisi czy właśnie San Giovanni Rotondo, trafiałyśmy w ciągu dnia na otwarte restauracje. Wszędzie indziej, żeby cokolwiek zjeść, trzeba było czekać do 19-20. Postanowiłyśmy odpuścić sobie menu dla pielgrzymów i po powrocie do hotelu, poszłyśmy do jednej z lokalnych pizzerii. Krótko po otwarciu, byłyśmy tam jedynymi gośćmi.

Jak wszędzie we Włoszech, w restauracjach w Apulli pobiera się coperto, opłatę za obsługę, w wysokości 1-2 Euro od osoby. Dostaje się za to zazwyczaj poczekajkę w postaci chleba i oliwy.

Castel del Monte

Trzeciego dnia opuściłyśmy Półwysep Gargano i pojechałyśmy na południe. Pierwszym celem był Castel del Monte, zamek Fryderyka II. Zbudowany na odludziu, góruje nad polami uprawnymi.  Ma plan ośmiokąta, z ośmioma basztami, ośmioma salami na każdej z dwóch kondygnacji i wewnętrznym dziedzińcem. W zamku nie ma żadnych mebli i niestety nie ma wyjścia na dach. Bilet wstępu kosztuje 10 Euro. Jest popularną atrakcją turystyczną. Nie można podjechać pod sam zamek, dla samochodów wyznaczono płatny parking na południe od zamku (5 Euro), z którego trzeba zrobić sobie długi spacer na wzgórze, ewentualnie dojechać autobusem. Przy szosie obowiązuje zakaz parkowania, ale my znalazłyśmy duży darmowy plac na skraju lasu, od strony północnej, od którego prowadziła ścieżka przez las do zamku.

Wewnątrz trafiłyśmy na darmową degustację oliwy, białego sera oraz win z okolicy.

Ruvo di Puglia

Leżące 20 km dalej Ruvo di Puglia to kolejna miejscowość, której puste i dość zaniedbane uliczki i zamknięte kościoły nie zapadły w pamięć. Wyjątkiem była romańska katedra z ciekawymi rzeźbami na portalu.

Polski cmentarz wojenny w Casamassima

Później zatrzymałyśmy się na chwilę przed bramą polskiego cmentarza wojennego w Casamassima. Spoczywają na nim żołnierze, którzy brali udział w kampanii włoskiej w czasie II wojny światowej. Zadbanym cmentarzem, leżącym pośród winnic, opiekują się władze miasta Casamassima i polski konsul honorowy w Bari. 

Turi

Na koniec pojechałyśmy do urokliwego miasteczka Turi. Słynie ono z uprawianych w okolicy czereśni, których festiwal właśnie się odbywał. Z tego powodu miałyśmy problemy z przejazdem, bo centrum zamknięto dla ruchu, a gps uparcie kierował nas na zablokowane ulice. Na głównych placach i deptakach rozlokowano kramy z czereśniami i nie tylko, i poustawiano różne instalacje przedstawiające np. pracę na roli. 

W Turi spróbowałyśmy lokalnego dania, tronere. To rodzaj zrazów nadziewanych boczkiem i serem, zapiekanych w glinianym naczyniu z cebulą i pomidorami, najlepiej w piecu opalanym drewnem.

Na noc zatrzymałyśmy się w gospodarstwie agroturystycznym w pobliżu najciekawszych według mnie miejsc w Apulii, jaskiń Castellana i Alberobello.