Safari w Kenii: Nairobi

Ta relacja z Kenii pochodzi z mojego pierwszego bloga Polish ATCO in Dubai.

Na 8-dniową wycieczkę poleciałam z Szardży, miasta w Zjednoczonych Emiratach Arabskich.

Safari w Kenii, dzień 1: przelot do Nairobi

Wylot z Szardży

Przyjechałam na lotnisko. Postawiłam samochód na parkingu pracowniczym, w największym cieniu, jaki znalazłam. Dzień wcześniej go umyłam, żeby pozbyć się ptasich kup, które w połączeniu ze słońcem mają podobno zgubny wpływ na karoserię. Za tydzień, jak wrócę, na pewno będzie znowu zakurzony i obsrany.

Odprawiłam się w internecie, więc bez kolejki oddałam bagaż, przeszłam kontrolę paszportową i bezpieczeństwa. Nie zwracają tu uwagi na limity płynów w bagażu podręcznym. Widząc, jaki typ pasażerów tu przeważa (z Afryki i Azji), nie sądzę, żeby dali sobie radę z egzekwowaniem limitów. To samo z ilością bagażu podręcznego: przede mną w kolejce do kontroli paszportowej stały dwie arabskie kobiety z dzieckiem, wszystkie obładowane siatkami, walizkami na kółkach, torebkami – do tego stopnia, że nie mogły za jednym razem wszystkich bagaży przenieść z miejsca na miejsce. I co? Bez problemu przeszły do gate’u, po drodze mijając kilka punktów kontroli.

Na lotnisku są 23 gate’y, w tym 6 z rękawami. Mi się trafiła przejażdżka autobusem do samolotu. Samoloty Air Arabii pozbawione są luksusów w postaci ekranów w fotelach, posiłki i napoje są dodatkowo płatne, ale bagaż rejestrowany (20-30 kg w zależności od trasy) jest w cenie biletu. Gdy zakończono boarding, przed uruchomieniem silników i przedstawieniem instrukcji bezpieczeństwa, z głośników popłynęła arabska modlitwa, zaczynająca się od słów „Allah agbar“… No nie, ja chcę wysiąść! Chwilę później odezwała się pani kapitan, Tunezyjka, i głosem dobrotliwej cioci oznajmiła, że samolot pilotować będzie Gustav, pierwszy oficer ze Szwecji. I że start i lądowanie na pewno będą przyjemne. Ok, to ewentualnie zostanę na pokładzie 😉

W piątki na lotnisku mało się dzieje, więc uruchomienie, kołowanie i start z pasa 12 odbyły się bez opóźnień. Większą część lotu drzemałam, w pewnym momencie przyśniło mi się, że spadamy… Pogoda była ładna, chociaż chmury lub zamglenie ograniczały widok, na krótkim odcinku trafiły się też turbulencje.

Przed lądowaniem zamówiłam zestaw „Tex-Mex chicken“, składający się z ziemniaków zapiekanych z serem, kawałków kurczaka z ryżem, kurczaka zawiniętego w pitę i coli (32 aed). To wystarczyło mi do wieczora, późneij w hotelu zjadłam jeszcze kanapki, które przygotowałam rano.

Lotnisko w Nairobi

Po 4,5 godzinach wylądowaliśmy w Nairobi. Na płycie lotniska stały jakieś stare samoloty, przy terminalu Boeing 757 etiopskich linii lotniczych. Budynek terminala jest stary i brzydki. Wieża też musi mieć kilkadziesiąt lat, widać, że z zewnątrz nie była chyba nigdy remontowana. W środku terminal przypomina bardziej dworzec PKS czy PKP. Sklepy wolnocłowe mieszczą się w małych przeszklonych boksach, korytarze są niskie, toalety lata świetności mają za sobą, ale chociaż są czyste.

W hali przed kontrolą paszportową wypisałam deklaracje wizowe, zapłaciłam 25 dolarów, zrobiono mi zdjęcie, pobrano odciski palców i wklejono wizę. Gdy wyszłam do hali odbioru bagażu, moja walizka już była zestawiona z taśmy. Przy wyjściu zobaczyłam kierowcę z hotelu Intercontinental, który zawiózł mnie do centrum.

Nairobi

Droga, którą podobno pokonuje się w 20 minut, zajęła 1,5 godziny. Wszystko przez zamknięte ulice z powodu jakiegoś wydarzenia (wyścigu czy czegoś takiego).

Ruch w Kenii jest lewostronny, samochodów w mieście zatrzęsienie, wpychają się, jeśli tylko zobaczą kawałek wolnej przestrzeni, ale klaksonów, w porównaniu z Dubajem, prawie nie słychać.

Trudno opisać okolicę. Przy wyjeździe z lotniska stoją figury słoni. Dalej pole, na nim pasą się owce. Później różne budynki, serwisy salonów samochodowych, jakieś firmy, zazwyczaj otoczone wysokimi murami. W pewnej chwili kierowca skręcił do dzielnicy mieszkalnej, żeby ominąć korek (bez powodzenia, po chwili zawrócił na główną drogę). A tam kilkudziesięcioletnie domy kilkurodzinne, otoczone płotami i drutami kolczastymi pod napięciem! Kawałek dalej stary stadion z wysokimi trybunami. Na dużym rondzie wielkie drzewo, a na nim gromada ptaków przypominających bociany.

Hotel Intercontinental położony jest w centrum biznesowym. Tak jak pozostałe budynki w okolicy, ma już swoje lata. Pokój czysty, chociaż wyposażenie stare, przez okna słychać ruch uliczny.

Popołudnie spędziłam w pokoju. Nie odważyłam się wyjść do miasta, na ulicach sporo ludzi, ale wyróżniałabym się kolorem skóry.

Możliwość komentowania została wyłączona.