Apulia część 2 – od jaskiń Castellana do Gallipoli

Grotte di Castellana

Grotte di Castellana to jeden z najbardziej znanych systemów jaskiń krasowych we Włoszech. Ma ponad 3 km długości i średnio 70 m głębokości. Wewnątrz panuje temperatura od 16 °C do 18 °C i wilgotność około 90%. Jaskinie zwiedza się w grupach z przewodnikiem. Wycieczka trwa 2 godziny i kosztuje 16 Euro. Przez cały rok odbywają się wycieczki w języku włoskim, a od kwietnia do listopada o godz. 11:00 i 16:00 także w językach angielskim, niemieckim i francuskim. Można też wybrać krótszą trasę (1 km), którą pokonuje się w ciągu 50 minut. Cena: 12 Euro.

Z miejsca noclegu miałyśmy tylko kilka minut jazdy do jaskiń. Parking jest płatny, a dookoła obowiązują zakazy zatrzymywania, ale nam udało się zaparkować za darmo w pobliżu wjazdu na parking, gdzie nie było zakazu. Na ulicy wiodącej do  jaskiń jest kilka sklepów z pamiątkami. Po zwiedzaniu skusiłyśmy się na drewniane wałki do krojenia makaronu, których nie widziałyśmy nigdzie indziej. 

Od właściciela gospodarstwa agroturystycznego dostałyśmy kupony zniżkowe, dlatego za bilety zapłaciłyśmy po 13 Euro. Na placyku przed wejściem do jaskiń panował duży hałas, z powodu tłumu turystów i dwóch fałszujących śpiewaków. Było gorąco, na szczęście zamontowane daszki dawały trochę cienia.

Zwiedzanie zaczyna się od La Grave, ogromnej komnaty, mierzącej około 100 m długości, 50 m szerokości i 60 m głębokości. W jej sklepieniu znajduje się duży otwór, przez który wpada światło i woda. Jest to jedyne miejsce, w którym można robić zdjęcia.

Później przechodzi się przez kolejne jaskinie, a przewodnik wskazuje i opowiada o różnych formach skalnych. Ostatnią, wyjątkową jaskinią jest La Grotta Bianca, pełna białych nacieków w formie stalaktytów, stalagmitów i zasłon, zbudowanych z kryształów kalcytu.

Z białej jaskini wraca się tą samą drogą do pierwszej groty, gdzie znowu jest chwila czasu na zdjęcia. Grotte do Castellana są piękne i na pewno warte odwiedzenia.

Alberobello

Następnym miejscem, które odwiedziłyśmy, było położone 16 km dalej Alberobello. To niezwykłe miasteczko, którego centrum zbudowane prawie w całości w stylu unikalnym dla tego regionu Apulii, nazywanym trulli. To rustykalne, okrągłe domy, zwieńczone stożkowatymi dachami w kształcie tipi, wewnątrz sklepione kopulasto, zbudowane z wapieni ułożonych bez zaprawy. Ich ściany są zazwyczaj białe, a dachówki w kolorze naturalnym, czasem z namalowanymi symbolami religijnymi bądź ludowymi. Wewnątrz, trulli składają się z wnęk o nieregularnych kształtach, z paleniskiem zapewniającym ciepło zimą, podczas gdy kamienne ściany dają chłód latem. Pojedyncze, często zupełnie szare kamienne trulli, można spotkać w całej okolicy, pełnej gajów oliwnych i migdałowych. Ale w samym Alberobello jest ich ponad tysiąc, przez co miasteczko zostało wpisane na listę UNESCO. Nie wiadomo, jak powstały te budynki, ale ich nazwa oznacza starożytne okrągłe groby, występujące w różnych częściach Włoch. Najstarsze pochodzą z XII w.

Parkowanie na głównych ulicach Alberobello jest płatne przez 7 dni w tygodniu, niedaleko centrum są też duże, płatne parkingi. Mimo to, udało nam się znaleźć uliczkę z parkingiem darmowym podczas sjesty i w weekendy. 

Skupisko przylegających do siebie setek trullowych domków robi niesamowite wrażenie. Trzeba pospacerować białymi uliczkami i pozaglądać do sklepików z pamiątkami. Szkoda tylko, że górująca nad domkami trullowa katedra była zamknięta z powodu remontu, a zasłona dachu szpeciła panoramę miasteczka.

Locorotondo

Z Alberobello pojechałyśmy do mniej odwiedzanych przez turystów miejscowości. Pierwszą z nich było, leżące zaledwie 9 km dalej, Locorotondo. Ma opinię jednego z najpiękniejszych miast we Włoszech i rzeczywiście warto je odwiedzić. Pobudowane na wzgórzu białe domy, schludne i uporządkowane uliczki, ozdobione donicami z kwiatami, kute balkony, a to wszystko bez ruchu samochodowego i tłumu turystów. Fajnie jest zapuścić się bez mapy w labirynt uliczek, i szukając wyjścia, odkrywać coraz to nowe zakamarki. Ze wzgórza roztacza się wspaniały widok na winnice i rozsiane w dole trulli. 

Martina Franca

Drugie miasteczko, Martina Franca, było już bardziej zatłoczone, ale przez mieszkańców. Na placach i ulicach pięknej barokowej starówki odbywały się pokazy sztuk walki, gimnastyki artystycznej, zajęcia fitness i parada cheerliderek. Do najstarszej części miasta wiodą cztery bramy, oddzielające je od nowocześniejszej, XIX-wiecznej zabudowy. Wąskie uliczki prowadzą na place, przy których stoją bogato zdobione pałace i kościoły.

Było już późne popołudnie, zrezygnowałyśmy więc z odwiedzenia Taranto, i pojechałyśmy prosto do Gallipoli, gdzie miałyśmy zarezerwowany kolejny nocleg. Trafiłyśmy do bardzo przyjemnego domu na obrzeżach miasta, z przemiłą właścicielką, świetnymi śniadaniami, do tego w bardzo niskiej cenie. B&B Fellini było najlepszym miejscem, w jakim spałyśmy podczas tej podróży do Włoch. Kolację zjadłyśmy w pobliskiej wielkiej pizzerii, dość drogiej, ale bardzo popularnej wśród mieszkańców.

Gallipoli

Następnego dnia postanowiłyśmy odpocząć. Rano wybrałyśmy się do Gallipoli. Trudno tam było znaleźć darmowe miejsce do parkowania. W końcu zostawiłyśmy samochód na płatnym parkingu w porcie. Minęłyśmy grecko-rzymską fontannę, uważaną za najstarszą w mieście, i rybaków naprawiających sieci. Gallipoli było portem handlowym z powiązaniami z Orientem, a obecnie jest głównie portem rybackim. Pod mostem, łączącym nową część miasta z historycznym centrum znajdującym się na wyspie, codziennie odbywa się targ rybny. Starówka otoczona jest murami, a przy moście stoi przysadzisty zamek, który można zwiedzać (7 Euro). Na tej małej wyspie znajduje się ponad dziesięć kościołów, z których najbardziej imponującym jest barokowa bazylika Sant’Agata. Byłyśmy tam przed południem, więc trafiłyśmy na otwarte sklepiki, głównie z pamiątkami i obuwiem.

Punta Prosciutto

Po krótkim spacerze wróciłyśmy do samochodu i pojechałyśmy na północ, w poszukiwaniu podobno najpiękniejszej plaży w okolicy, Punta Prosciutto. Miałyśmy trochę problemów z jej znalezieniem, bo gps jej nie pokazywał. W końcu się udało, trafiło się nawet miejsce do zaparkowania w miarę blisko. Plaża jest częściowo prywatna, ale część publiczna też jest duża, czysta i z dobrym dostępem do wody. W 2017 roku The Telegraph umieścił ją wśród 29 najpiękniejszych plaż świata. Czy słusznie? Trudno powiedzieć. Woda jest przejrzysta, dno piaszczyste, przyjemnie się brodzi. Właśnie, brodzi, bo jest bardzo płytko, woda sięga do kolan, może do połowy uda. Pływać się nie da, chyba że ktoś się zapuści bardzo daleko od brzegu. Pierwsze kilkadziesiąt metrów jest płaskie.

Porto Cesareo

Posiedziałyśmy na plaży z godzinę, później ruszyłyśmy w poszukiwaniu czegoś do jedzenia do Porto Cesareo. Ten popularny nadmorski kurort, a w starożytności ważny port ma bardzo ładną marinę i promenadę nadmorską z restauracjami i kawiarniami. Mimo, że Google mówił co innego, wszystkie jadłodajnie były zamknięte.  

Wieże obserwacyjne Salento

Jadąc wzdłuż wybrzeża, widziałyśmy kilka wież obserwacyjnych, będących częścią systemu obronnego półwyspu Salento. Większość z nich zbudowano w XV i XVI wieku w celu ochrony przed najazdami Saracenów i Turków. Były budowane w takich odległościach, że mogły strzec jedna drugiej i komunikować się za pomocą dymu, ognia i dzwonów.

Wieczór w Gallipoli

Wróciłyśmy więc do Gallipoli i jeszcze raz pojechałyśmy na starówkę. Tym razem znalazłyśmy bezpłatne miejsce postojowe w porcie, kierując się włoską zasadą, że jeśli gdzieś nie ma zakazu, to można tam parkować. Dotarłyśmy przed zachodem słońca, który obejrzałyśmy z murów starego miasta. Później zjadłyśmy mix ryb i owoców morza w małym bistro w jakiejś wąskiej uliczce. Obiad podany na jednorazowym talerzu z plastikowymi sztućcami był tani i smaczny. Obeszłyśmy centrum jeszcze raz po ciemku. Było znacznie żywsze, a wszystkie sklepy otwarte.

Możliwość komentowania została wyłączona.