Kolejna część relacji z Kenii, pochodząca z mojego pierwszego bloga Polish ATCO in Dubai.
Safari w Kenii, dzień 2: przejazd do Amboseli
Poranek w hotelu w Nairobi
Obudziłam się o 6:30, zeszłam na śniadanie. Do wyboru dania angielskie (fasolka, kiełbaski), naleśniki, różne wędliny, chleb bananowy, banany w sosie pomarańczowym, dziwne owoce w rodzaju drzewnego pomidora. Herbata lub kawa (obie z mlekiem).
Po śniadaniu wróciłam do pokoju. Na korytarzu facet z obsługi zawołał do mnie „jambo“- ciekawe czemu takie „cześć“ w języku swahili od razu poprawia humor?
Droga do Amboseli
O ósmej przy recepcji czekał kierowca James i reszta grupy – Amanda i Anderson z Kanady, Angela z USA i Jen z Malezji. Za środek transportu miał nam służyć van przystosowany do safari, tzn. z podnoszonym dachem, miejscem do stania na środku i jednoosobowymi siedzeniami przy oknach.
Z Nairobi wyruszyliśmy na południe do Amboseli, główną drogą Kenii, prowadzącą do Mombasy. Przejechanie 250 km zajęło nam 4 godziny. Szczególnie na początku, w obu kierunkach ciągnęły się sznury ciężarówek. Zaraz za Nairobi, z asfaltowej, droga zmieniła się w bity trakt – podobno z powodu przebudowy. Później, praktycznie do samego parku, biegła już jednopasmowa droga asfaltowa.
Krajobraz stanowiły głównie równiny-sawanny, czasem pagórki. Przy Nairobi było kilka fabryk cementu. Dalej, co pewien czas widać było osady ludzkie. Zwykle składały się z grupy szop skleconych z kawałków drewna i blachy falistej, zdarzały się też murowane budynki. Najczęściej przy takich osadach wzdłuż szosy kwitł handel i zatrzymywały się ciężarówki. W rzędzie takich szop przy drodze, znajdowała się jedna, równie obskurna jak pozostałe, i podobnie jak reszta wielkości garażu, z napisem „hotel“. Później James powiedział, że ta nazwa oznacza bar. W jednej z takich wiosek zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej, na szczęście nie wzbudzając zainteresowania miejscowej ludności. Normalny postój mieliśmy już na ogrodzonym parkingu dla turystów, na którym znajdował się sklep z pamiątkami i czyste toalety (chociaż bez mydła). James poinformował nas, że będziemy się zatrzymywać tylko w takich miejscach, ze względu na dostępność toalet i bezpieczeństwo. Po drodze spotkaliśmy pierwsze dzikie zwierzęta – strusie i zebry.
Amboseli Sopa Lodge
Godzinę później dojechaliśmy do Amboseli Sopa Lodge. Przywitał nas 2-metrowy Masaj w tradycyjnym stroju. Przydzielono nam chatki kryte strzechą, w których prąd i ciepła woda dostępne były w określonych godzinach. Wokół gęsta roślinność, skaczące po dachach i drzewach małpy, wiewiórki i ptaki. Niestety z powodu chmur nie było widać Kilimandżaro. Lunche i obiady w restauracji serwowane były do stolików – do wyboru 2 zupy, 3 dania główne plus 2 wegetariańskie, 3 desery.
Park Narodowy Amboseli
Po lunchu pojechaliśmy do Parku Narodowego Amboseli, odległego o 20 km. Mijaliśmy masajskie wioski i ich mieszkanców wypasających bydło. Przy bramie parku otoczyły nas masajskie kobiety próbujące sprzedać nam drewniane figurki i biżuterię z koralików.
Zaraz za bramą spotkaliśmy pierwsze słonie i zebry. Początkowo zatrzymywaliśmy się za każdym razem, gdy na horyzoncie pojawiło się zwierzę, ale już pod koniec następnego dnia, nawet gdy stada pasły się przy samej drodze, przestały wzbudzać zainteresowanie. Podczas pierwszego safari widzieliśmy słonie, zebry, żyrafy, antylopy gnu, gazele i jednego lwa.
Wieczór w Amboseli Sopa Lodge
Po dwóch godzinach wróciliśmy do lodge’a na obiad. W domku, na ścianie sypialni znalazłam żywego gekona, na szczęście nie zauważyłam żadnych komarów ani robactwa. Po obiedzie było już ciemno i wróciłam do domku w asyście ochroniarza (ze względu na wałąsające się zwierzęta). Łóżko było już zasłane i osłonięte moskitierą, a gekon zniknął. Zanim zasnęłam, słyszałam biegające w okolicy małpy.
Dzień 3: safari i wizyta w masajskiej wiosce
Poranek pod Kilimandżaro
Safari
O 7 ruszyliśmy na siedmiogodzinne safari. Początkowo miały być dwie wycieczki 2-godzinne, ale ze względu na odległość parku od hotelu, James zaproponował jedno dłuższe. Dzięki temu mogliśmy się zapuścić daleko w głąb parku. Z upływem godzin zwierzęta przestały robić na nas wrażenie. Tego dnia po raz pierwszy widzieliśmy hipopotamy.
Masajska wioska
Po lunchu masajski wojownik zaprowadził nas do swojej wioski. Po drodze minęliśmy nieczynne lądowisko. W parku Amboseli jest czynny pas startowy, podobno codziennie o 8 ląduje tam jeden samolot z Nairobi. W wiosce przywitał nas wódz, któremu uiściliśmy opłatę w wysokości 30 dolarów od osoby, z przeznaczeniem na szkołę i wodociąg. Masajowie przywitali nas tańcem (trzeba było się przyłączyć), pokazali, jak rozpala się ogień, zaprosili do obejrzenia wnętrz ich chat zbudowanych z gałęzi i krowiego łajna, pokazali szkołę. Oczywiście trzeba było kupić trochę wyrobów z drewna i koralików. Aż nieprawdopodobne, że oni naprawdę żyją w takich warunkach, bez wody, elektryczności i telewizji satelitarnej. Chociaż zdawało mi się, że jednemu z wojowników zadzwoniła komórka.