Park Narodowy Jeziora Nakuru leży na północ od Nairobi, w Wielkim Rowie Afrykańskim. Płytkie, słonawe jezioro jest jednym z najwyżej położonych w Kenii (1759 m n.p.m.), zajmuje powierzchnię 62 km² i od połowy lat 50. XX w. regularnie wysycha.
Safari w Kenii, dzień 7: jezioro Nakuru
Przejazd do Nakuru
Rano wyruszyliśmy tą samą, w tragicznym stanie drogą, aż za jezioro Naivasha, do Parku Narodowego Jeziora Nakuru. Poprzedniej nocy James złapał kolejną panę i teraz jechaliśmy bez żadnego zapasowego koła. Na wszelki wypadek trzymaliśmy się w grupie z dwoma innymi samochodami, prowadzonymi przez znajomych Jamesa. Jednak udało nam się bez przygód dojechać do miasta Narok, w którym mieliśmy nieco dłuższy postój w sklepie dla turystów, a w tym czasie James podjechał do wulkanizatora.
Lake Nakuru Lodge
Po kilku godzinach dotarliśmy do ostatniego parku. Zaraz za bramą trafiliśmy na czarnego nosorożca, podobno rzadko widywanego. Znowu mieszkaliśmy na terenie parku, ale również tutaj grupa była zakwaterowana w jednym lodge’u, a ja w drugim, Lake Nakuru Lodge. Był to najsłabszy obiekt z odwiedzonych, do tego częściowo w remoncie. Tylko tutaj nie przygotowywano łóżek, sama musiałam rozłożyć sobie moskitierę, wcześniej zabijając siedzącego na niej pająka. W pokoju stał spray na komary, więc obawiałam się, że po raz pierwszy mogą się pojawić. Na szczęście żadnego nie zobaczyłam. Jedzenie też było takie sobie, mały wybór. Internet płatny i zabezpieczony. Wrażenie robił jedynie widok z nad basenu na jezioro.
Ostatnie safari
Po południu pojechaliśmy na ostatnie safari, wokół jeziora. Widzieliśmy ogromne ilości ptaków, głównie flamingów i pelikanów, małpy, białe nosorożce, a także dopiero co narodzonego byczka, stawiającego swoje pierwsze kroki.
W sumie z wielkiej piątki kenijskich zwierząt (lwa, słonia, bawoła, leoparda i nosorożca), nie udało nam się zobaczyć tylko leoparda. Mam po co wrócić do Kenii 🙂
Safari w Kenii, dzień 8: powrót
Rano wyjechaliśmy do Nairobi. Po drodze zatrzymaliśmy się w punkcie widokowym na Wielki Rów Afrykański – ogromną dolinę głęboką na kilkaset metrów.
Na lotnisku pożegnaliśmy się z Jamesem. Samolot do Szardży był prawie pełen. Przed startem znowu puszczono modlitwę. I tym razem leciała pani pilot, ale chyba jako pierwszy oficer. Liczyłam, że zjem obiad na pokładzie, ale okazało się, że prawie wszystko wyprzedali w rejsie do Nairobi. Musiałam zadowolić się zupką chińską i czipsami. Lot był spokojny, bez turbulencji. W Szardży, co się rzadko zdarza, nie było w ogóle kolejki do kontroli paszportowej. Po odebraniu walizki pożegnałam się z resztą grupy i poszłam jeszcze na wieżę, odebrać bilet na jutrzejszy lot do Jordanii.
Na parkingu znalazłam swój samochód, trochę zakurzony i obsrany przez ptaki, ale poza tym sprawny (tym razem akumulator nie sprawił mi nieprzyjemnej niespodzianki).